Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Szepty Konyi w deszczu Ramadanu


Deszcz. Konya. Deszcz. Nie ten, co zmywa kurz z ulic, lecz ten, co wnika w głąb, obnaża rysy, odsłaniając to, co ukryte. Jakby miasto, spowite w szarej, upartej mżawce, traciło swoją fasadę, a odsłaniało rdzeń. Rdzeń, który pulsuje historią, ale i codziennością, tym, co tu i teraz.
Wybraliśmy się do Medresy Karatay, ukrytej w labiryncie uliczek, niczym skarbiec wspomnień. Wnętrze, chłodne i ciche, rezonowało echem dawnych medytacji. Mozaiki, jak zastygłe sny, opowiadały o czasach, gdy Konya była sercem imperium.
Deszcz, jak nieustanny lament, podkreślał ulotność czasu.
A potem Ravi Konya Mutfağı. Restauracja, o której słyszałem szeptem, obserwowana z ukrycia hotelowego okna, jakby była kluczem do tajemnic miasta. Dziś, w poniedziałkowy ramadan, pusta. Tylko Bayram, człowiek-ulica, człowiek-Konya, stał na straży wejścia. Jego twarz, poorana bruzdami czasu, była mapą miasta.


Opowiadał o Etli Ekmek, o Fırın Kebabı, jakby recytował poezję smaku. Smaki proste, a zarazem głębokie, jak dusza Konyi. Chleb, mięso, ogień. Podstawowe elementy, z których Bayram wyczarowuje opowieść. Bayram opowiadał o Joannie z Polski. O kobiecie, która przyjechała, zobaczyła i została. A może nie? Trudno dociec. W Konyi nic nie jest pewne.
Próbowałem zrozumieć, co kryje się pod warstwą deszczu, pod warstwą historii, pod warstwą codzienności. Próbowałem zrozumieć, co to znaczy być w Konyi, w poniedziałkowy, deszczowy dzień ramadanu. Próbowałem dotknąć tego, co niewidoczne, tego, co ukryte, tego, co prawdziwe.
Deszcz nie ustawał. Miasto, jakby skryte w welonie, czekało na noc. Na iftar. Na moment, gdy ulice znów ożyją. Na chwilę, gdy Konya pokaże swoje prawdziwe oblicze. A ja, obserwator, wędrowiec, próbowałem uchwycić tę ulotną chwilę, ten fragment rzeczywistości, który za chwilę zniknie, jak kropla deszczu na rozgrzanym kamieniu.

Pod warstwą deszczu: Szepty i sekrety Konyi 0 out of 5 based on 0 ratings.