Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Cisza i Krzyk: Stambuł, 8 Marca 2025 Narodziny Początku

Stambuł, 8 marca. W kalendarzu niby wiosna, ale w powietrzu gęsto od niedopowiedzeń.

Najpierw Metro. Niby działa, ale jakby nie do końca. Stacja Taksim – duch. Stacja zniknęła. Automatyczny głos w głośnikach, zwykle kojąco monotonny i przewidywalny, tym razem omijał ją z uporem, jakby nigdy nie istniała. Spojrzałam na innych pasażerów – milczeli, wzruszając ramionami. „No tak, 8 marca” – powtarzali, jakby to wyjaśniało wszystko.

Wysiadam stację dalej. Pytam o drogę na Taksim, a ludzie patrzą na mnie, jakbym pytała o drogę na Księżyc. Mówią: „Ja jadę do…”, i wymieniają jakieś nazwy, jakby recytowali zaklęcia. Plac Taksim – jakby go ktoś wymazał gumką z mapy.

Docieram pieszo na Plac Taksim. Zamiast gwaru turystów, białe samochody, ustawione jeden przy drugim, tworząc zaporę nie do przebycia. Przypominały zęby aligatora, którego paszcza miała pożreć bunt. I te ciężkie, zielone transportery opancerzone BTR-60 , takie jakieś... staroświeckie. Jakby przyjechały z innej epoki, z czasów, gdy ludzie wierzyli, że metal chroni przed ideami.

Stambuł, 8 marca 2025 roku, późne popołudnie. Ulice miasta, które zwykle tętnią życiem, dziś drżały od ukrytego napięcia. Gonię w stronę hotelu, by wreszcie zanurzyć się w cyfrowym labiryncie sieci. Chcę zrozumieć, chcę dotknąć palcem pulsu tego miasta, które mimo represji nie przestawało bić rytmem kobiecego buntu. Po drodze, niczym reporter z czasów analogowych, zaczepiam przechodniów, pytając o wieczorny marsz.

"- Przepraszam, wie pan może, co się tu dzieje?

- Yyy, nie wiem. Ja tędy tylko przechodzę - burknął mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc.

- A ten marsz... gdzie on się zbiera?

- Nie wiem, nie mój problem - odparła kobieta, przyspieszając kroku."

Moje pytania odbijają się od obojętnych spojrzeń, wzruszeń ramion, urwanych fraz. Jakbym pytała o wejście do sekretnego, kobiecego bractwa, a oni, strażnicy tajemnicy, odmawiali mi wstępu.

W hotelowym pokoju laptop. Zwykle – okno na świat, dziś – czarna dziura. Cisza w sieci. Jakby ktoś wyłączył prąd, albo wykasował 8 marca z wirtualnego kalendarza. Już wiem godzina 19:00, marsz. A w internecie – nic. Zupełnie nic. Jakby te kobiety, ich opór, ich krzyk, w ogóle nie istniały.

Grzebię w cyfrowych archiwach. 8 marca rok temu. Stambuł. Wtedy jeszcze krzyczały. „Nie ustąpimy, nie zamilkniemy!”. „Nie jesteśmy same, jesteśmy razem!”. „Nie boimy się, nie będziemy posłuszne!”. Słowa, które brzmią jak zaklęcia, jak hasła, otwierające drzwi do innego wymiaru. Kobiety na zdjęciach. Matki z córkami, studentki, aktywistki, te, które od lat maszerują, walczą. Twarze naznaczone siłą, a w dłoniach cień śmierci. Twarze tych, których już nie ma. Ofiary. Symbol zbrodni, która woła o pomstę. Plama na honorze Turcji.

Stambuł, 8 marca 2025 roku, Zmrok zapadł. Hotelowy pokój stał się klatką. Cztery ściany, laptop, który milczy, i to uczucie, jakby miasto wzywało mnie na świadka. Muszę wyjść. Muszę dotknąć tego pulsu, poczuć ten opór, który, mimo internetowej ciszy, tam, na ulicach, pulsuje coraz mocniej.

A jeszcze niedawno, dokładnie wczoraj. Ulica Sıraselviler. Gwar rozmów, śmiech, szczęk szklanek, zapach herbaty i pieczonego mięsa. Każdy, kto choć raz zaznał tego wieczoru, nosi w sobie jego echo. Mieszkańcy, po iftarze, rozlewali się po ulicy jak ciepły, słodki syrop, dzieląc się opowieściami. Czy ktoś z nich przeczuwał, że za kilka godzin ulice zadrżą od dudniących kroków protestujących.

Dziś – biel. I metal. Barykady, samochody, jak kły dzikiej bestii. Policja. Kordon. Wejść – zakaz. Wyjść – tylko za okazaniem dokumentów.

Kobiety. Jak ja. Zdezorientowane. Szukamy drogi dojścia na protest. One skupione na ekranach telefonów, wyglądają jak stado zagubionych świetlików, próbujących przebić się przez gęstą ciemność miasta. GPS na mediach społecznościowych – jedyny przewodnik w tym labiryncie. Niektóre zawracają. Rezygnacja. Inne – uparte. Szukają. Boczne uliczki, sekretne przejścia. Kobiety w labiryncie.

Aparat w telefonie. Fotografuję ten absurd. Metal i biel. I milczenie.

(Kliknięcie aparatu. Szum przesuwanego zoomu.)

Policjant podchodzi. - Przepraszam... Odwracam się. – Tak?

Czy mogłaby pani... usunąć te zdjęcia?

Które dokładnie?

Te, na których... no... Patrzę mu w oczy. Młodziutki. Wstyd wymalowany na twarzy.

Rozumiem - mówię cicho. - Już kasuję."

Młodzi policjanci, ich twarze w mroku, wydają się zagubione i niepewne w zderzeniu z żelaznym porządkiem barykad, wstydzą się tego, że stoją po „tej” stronie.

 

Kasuje trzy ostatnie zdjęcia. Nagle, jakby coś mnie pchnęło od środka, skaczę. To nie decyzja, raczej instynkt. Skok – bunt przeciwko bezsensowi, solidarność wytańczona w powietrzu. Czuję rytm, który znam z filmów, z protestów na Taksim 2013. W uszach mi brzmi hasło: „Ten, kto nie skacze, to Tayyip!” A ja skaczę. Skaczę, żeby nie być jak ten marmurowy dyktator, jak betonowy posąg bez życia.

W każdym podskoku czuję historię, pragnienie wolności. Chcę im dać siłę, poczuć więź. Skaczę za tych zagubionych policjantów, za kobiety, odcięte od świata, za nas wszystkich, bezsilnych wobec tego, co się dzieje.

Ja, obca w tym mieście, skaczę, bo wiem, że jestem świadkiem czegoś ważnego. Czegoś, czego nie uchwyci obiektyw, czego nie da się wytłumaczyć słowami. To nie chodzi o feminizm, to jest walka o wolność. Wolność, którą moje pokolenie rozumie chyba najlepiej. Solidarność, która płynie w żyłach. Skaczę, bo mam prawo. Może w tych podskokach jest nasza siła.

Stambuł, 8 marca 2025 roku. Noc. Zimno. A ja, zła i bezradna. Wracałam skulona, a w głowie miałam tylko jedno – Sıraselviler.

Włączam telewizor. W tureckiej telewizji przekaz bez wyrazu, lakoniczny. „Lokalne wydarzenie”. „Niewielu uczestników”. „Zezwolono na marsz”. Słowa puste, nie niosące żadnej emocji, jak talerz, na którym miała być kolacja, a jest tylko chłodny, pusty talerz.

Ale Prawda, która wymyka się bokiem, ukradkiem, przez cyfrowe szczeliny. Internet. Inne nagłówki. Inne słowa, które krzyczą: „Feministyczny Marsz 8 Marca 2025: »Nie zatrzymacie naszej rewolucji!«”. Zupełnie inne nagłówki, energia, emocje. „Dziesiątki tysięcy kobiet”. „Beyoğlu – morze fioletowych flag”. „To nie jest marsz, to powstanie!”.

I nagle wszystko staje się jasne. Rozumiem, jak manipuluje się informacją. Rozumiem tę grę pozorów. "Lokalność" to niedocenianie, "niewielu uczestników" to zatajanie skali, "zezwolenie" to próba udawania łaskawego. A w rzeczywistości działo się coś zupełnie innego. Feministyczny Marsz 8 Marca 2025 – nie spokojny przemarsz, a gwałtowne powstanie kobiet, które wzięły sprawy w swoje ręce, nie dając się powstrzymać, rozlewając kolorowy protest, tam gdzie władza serwuje szarość.

Stambuł, 8 marca 2025 roku. O północy. Miasto, które jeszcze do niedawna było dla mnie melancholią Orhana Pamuka, dziś pulsowało rytmem, który nie pozwalał zasnąć nikomu. Policyjne kordony, barykady, próby stłumienia kobiecego głosu. Wszystko to na nic. Kobiety znalazły sposób. Zaskoczyły system. Pokazały, że opór nie ma jednej twarzy.

„Rozproszony protest”. To określenie brzmi jak nazwa tajnej wojskowej operacji, ale w rzeczywistości odzwierciedlało spryt i intuicję kobiet. Policja zablokowała im jedną ulicę, a one natychmiast rozdzieliły się na grupy i ruszyły trzema innymi, jak woda, która omija przeszkodę, szukając ujścia. Były nieuchwytne, zawsze o krok przed władzami.

I ten moment… „Przejście przez ścianę”. To scena, która na długo pozostanie w pamięci. Kilkaset kobiet, trzymając się za ręce, utworzyło żywy łańcuch, zwarty i nieprzenikniony, niczym mur. Z twarzami pełnymi determinacji, powoli, krok za krokiem, przemaszerowały przed szeregiem zdumionych policjantów. Śpiewały przy tym tradycyjne pieśni kurdyjskie, ich głos, zamiast zostać stłumiony, rozbrzmiewał głośno i wyraźnie, niosąc z sobą wyrok: „Teraz my decydujemy o tym, co się wydarzy”.

A potem pojawiły się nowe formy protestu, jakby młodzież przeniosła uliczną manifestację do cyfrowego świata. Projekcje laserowe, wyświetlane na budynkach rządowych, wyświetlały w jaskrawym świetle hasła „Stop femicydom”, pisząc ognistymi literami na murze milczenia. Performanse, podczas których aktorzy stawali się żywymi rzeźbami, odtwarzając w przejmujących obrazach sceny przemocy wobec kobiet. I drony, które zamiast zrzucać bomby, unosiły w powietrzu ogromne transparenty z hasłem: „Erdogan, liczymy twoje dni!”, brzmiącym jak ostrzeżenie, niczym zapowiedź nadchodzących zmian.

I myślę sobie, że tam, na tej ulicy, na tym placu, w tym mieście, tej nocy, działo się coś... niemierzalnego. Coś, co nie dało się opisać słowami, ująć w kadr telewizyjny, zamknąć w cyfrowych ramkach. Coś, co było większe od nich wszystkich. Coś, co przypominało... krew. Krew, która płynie. I kwiaty. Kwiaty, które rosną tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa. Nawet w nocy. Nawet w zimnie. Nawet w Stambule, 8 marca.

To nie jest opowieść o nagłym wybuchu konfliktu. To historia o narastającym napięciu, o cichych zmaganiach, które rozgrywają się w cieniu oficjalnych narracji.

To także opowieść o subtelnych, ale nieustannych zmaganiach o władzę, o tym jak państwo, za pomocą widocznych i niewidocznych środków, stara się kontrolować przestrzeń publiczną i narzucać swoją narrację. Ta opowieść nie kończy się na 8 marca 2025 roku.

Stambułski Dzień Kobiet: Narodziny Innego Początku 0 out of 5 based on 0 ratings.