List 10 Wandgdue, Bhutan |
Wpisany przez Elżbieta Migdał |
Niedziela, 07 Wrzesień 2014 01:00 |
W Wangdue, zupełnie inny klimat niż w Bumthangu. Jest gorąco, otwieramy okna i balkon – wszystko zabezpieczone siatką, ale żadne komary nie latają. Miły powiew wiatru na balkonie. Napisałyśmy wszystkie kartki – liczymy, że dotrą do adresatów. Śniadanie, jeszcze tylko spojrzenie na ruiny Fortecy w Wangdue – spaliła się w czerwcu 2012 roku, ale już są plany odbudowy. We wczorajszym wyścigu tryumfowało dwóch Nepalczyków, zwycięzca zeszłorocznego wyścigu Sonam zajął 3 miejsce. Zwycięzca przejechał trasę w 10 godzin 42 minuty i 49 sekund – Ajay Pandit Chetrii. Myślę, że nie trafili na tę ulewę, która nas wczoraj spotkała po drodze. Wjeżdżamy w górę, teren dość gęsto zabudowany jak na Bhutan, mimo że dzisiaj niedziela, ruch samochodowy też spory. Droga niestety w tragicznym stanie, mamy do przejechania około 70 km, ale ile nam to zajmie, to nie wiemy. Straszne dziury, stojąca woda, leżące kłody drewna i kamienie, glina – współczujemy kierowcy. Droga wznosi się coraz wyżej, pojawiają się wędrujące chmury, wjeżdżamy na przełęcz Dochula – tym razem nie pada, wszyscy robią zdjęcia 108 stup – my tak samo, miłe turystki z Singapuru deklarują zrobienie nam zdjęcia, w ostateczności robią tych zdjęć niezliczoną ilość. Przyleciał ptak z niebieskimi skrzydłami i na chwilę oderwał nas od fotografowania stup. Wracamy do samochodu – inni turyści już dawno pojechali. Zjeżdżamy do Thimphu – piękne słońce, ale miejsce naszego trekkingu ukryte w czarnych chmurach. Poprawił mi się humor, bo cały czas żałowałam, że nie przeniosłyśmy trekkingu na koniec czyli na wrzesień – porę suchą, ale jak widać, nic by to nie zmieniło. Lunch – restauracja na 3 piętrze- pierwszy raz widzimy windę, bardzo smaczne jedzenie, wyjątkowo dobry ryż różowy i zapiekane kulki ze szpinakiem i serem. Tym razem mieszkamy w innym hotelu. Wychodzimy na ostatnie zakupy. Trzeba wydać wszystkie posiadane pieniądze, bo są niewymienialne poza Bhutanem. Pamiątki drogie i niezbyt ciekawe. Ludzi na ulicach pełno, przechadzająca się grupkami młodzież, mnisi, turystów nie widać. Podchodzimy do stoiska z płytami CD i kupujemy płyty współczesnego zespołu, którego słuchaliśmy w czasie jazdy w aucie. Czas wracać do hotelu, bo o 18.15 idziemy na pożegnalną kolację z Panem Peldenem szefem biura, z którym podróżujemy i naszym wspaniałym Przewodnikiem Tekiem. Bardzo sympatyczny wieczór, na zakończenie ludowe tańce bhutańskie razem z artystami – początkowo trudno złapać rytm, ale szło nam całkiem nieźle, a zabawa była wspaniała. Żal opuszczać ten sympatyczny kraj i rozstawać z tak wspaniałymi ludźmi jak Pan Pelden, Przewodnik Tek i nasz wspaniały kierowca. Bhutan zaskoczył nas luksusem zwiedzania, wspaniałe zabytki, piękna przyroda i przede wszystkim ogromnie mili i skromni ludzie sprawili, że z przyjemnością tutaj wrócimy. Jutro wcześniej wstajemy, bo droga na granicę z Indiami daleka. |